T_KAROLIN_HOME_LABELT_KAROLIN_HOME_LABELEN
Publikacje

Kurpiowskie dziedzictwo

Rozmowa z panią Czesławą Kaczyńską, nazywaną Ambasadorką Kurpiowszczyzny, o kurpiowskich tradycjach rękodzielniczych, regionalnych pieśniach, przyśpiewkach i tańcach.

Jest Pani cenioną artystką w wielu dziedzinach: wycinankarstwie, hafciarstwie, tkactwie, koronkarstwie, zdobnictwie wnętrz. Jak zdobywała Pani te wszystkie umiejętności?

 

Człowiek uczy się całe życie, ale wszystkie te twórcze umiejętności wyniosłam z rodzinnego domu. Miałam szczęście urodzić się w takiej rodzinie, gdzie twórczością zajmowali się wszyscy moi bliscy: babcia, mama, ciotki, starsza siostra, stryjkowie. Najbardziej tu chodziło o wycinankę. Już nie mówię o tkactwie, bo natkałam tyle tych tkanin, że by prawie z Dylewa pod Warszawę starczyło...  Tak trochę żartem mówię, ale dużo tego było, zwłaszcza jeśli chodzi o wycinankę. Pięćdziesiąt procent, albo i więcej, wycinankarek i wycinankarzy jest skoligaconych z moją rodziną. Także jest to czwarte czy piąte pokolenie wycinankarzy na Kurpiach i najwięcej ich pochodzi właśnie z rodziny Staśkiewiczów, z której pochodzę też ja. Zapewne słyszeliście też o Czesławie Konopce. To była moja ciotka. Jej matka, która była siostrą mojego dziadka, urodziła się w moim rodzinnym domu. I tak to się uczyliśmy. Właściwie to się nie trzeba było uczyć, to trzeba było mieć oczy i patrzeć jak to robi mama, jak robi babcia, jak robią wszyscy inni. A w latach powojennych było takie zapotrzebowanie na wycinankę kurpiowską, że nie trzeba było z domu wychodzić, tylko wycinać, wycinać, oczy przemywać zimną wodą w nocy, żeby nie zasnąć i wycinać. Przyjeżdżali ludzie, którzy byli zatrudnieni w Spółdzielni „Kurpianka”, brali to, liczyli, przywozili pieniążki i wycinać trzeba było dalej. Także wystarczyło, że się człowiek opatrzył. Być może tę umiejętność dziedziczy się w genach, po przodkach, bo niektórzy uczą się i nie mogą się nauczyć. Ja nie miałam z tym problemu. Może to śmieszne, co powiem, ale jak byłam małą dziewczynką, wszyscy starsi wycinali i ja też bardzo chciałam to robić, ale nie było dla mnie nożyczek. Pewnego razu wypatrzyłam chwilę, kiedy mama pójdzie do garnków, wzięłam nożyce i kawał gazety, bo papieru kolorowego nie chciałam podkradać, żeby mnie nie nakryli. Schowałam się pod stół i wycięłam wycinankę. Poszłam pokazać ją babci, a ona zawołała moją mamę i mówi: „trzeba jej gdzieś kupić jakieś mniejsze nożyczki, bo ona ma małe ręce, dać kolorowy papier i niech wycina”. Tak się zaczęła moja przygoda z wycinanką.

W jakim celu tworzono wycinanki? Czy wycinanki, takie jak gwiazdy czy leluje, miały jakiś związek z obrzędami? Czy po prostu wycinano to, na co miało się akurat ochotę?

 

Wiele osób wycinało tylko po to, żeby przystroić swoje domy, ale miało to swój sens. U nas w rodzinie, na każde święta Bożego Narodzenia, bądź Wielkanocy wycinało się, by przybrać dom. Pierwszą wycinanką na Kurpiach była firanka, bo nie było żadnych innych firanek. Można było jeszcze zrobić firankę na szydełku, ale zaczęto też wycinać firanki. Później pojawiły się leluje, gwiazdy, koguty i tak dalej. Naklejało się je dookoła izby pod sufitem, w rzędzie, tak naprzemiennie: leluję, gwiazdę, leluję, gwiazdę, w różnych kolorach i wokół całego domu. A w drugim rzędzie naklejało się koguty, pawie i inne ptaki. Tak wyglądał wystrój ściany. Natomiast u sufitów wieszano kierce i pająki. Tak wyglądała izba kurpiowska, przybrana na święta.

Czy to typowe dla mieszkańców i mieszkanek Kurpi, że posiadają tyle zdolności rękodzielniczych?

 

Posiadało, ponieważ Kurpie byli biedni, nie mieli pieniędzy i musieli sami robić sobie wszystko to, co było im potrzebne do egzystencji. A nie tylko umieli zrobić garnek, łyżkę, miskę czy koszyk. Kobiety chciały również ładnie wyglądać, więc robiły fartuszki, haftowany koszulę, obrusy. Tkano także na krosnach, bo trzeba było zrobić sobie prześcieradła, obrusy i inne rzeczy. A żeby w tej chałupie było troszeczkę weselej, zdobiono ją tymi wycinankami. Także każdy zdobił dom na swój sposób i robił to, co mógł. A że kobiety były takie zdolne… One musiały to robić, musiały zasiać len, obrobić go i to jest cały proces… uprząść, zrobić osnowę, wyrobić płótno, żeby uszyć chłopom portki, żeby uszyć prześcieradła i tak dalej… Więc ta umiejętność sama z siebie wychodziła. A teraz przyszły inne czasy. Nie trzeba się tak martwić o len. Idzie się do sklepu, kupuje i ta umiejętność zanika. Ale są jeszcze ludzie, którzy potrafią to zrobić i jednym z nich jestem ja…

Poza rękodziełem ma pani również inne talenty. Gdzie uczyła się Pani śpiewu i tańca? Czy to także umiejętności wyniesione z rodzinnego domu?

 

Śpiewało się u nas od zawsze i wszystko: piosenki leśne, weselne i inne. Jak przyszedł na przykład Adwent, śpiewało się rano przed śniadaniem godzinki do Matki Boskiej, podczas postu śpiewało się pieśni wielkopostne, jak był karnawał śpiewało się kolędy. Całe życie się śpiewało. Pamiętam, jak byłam jeszcze bardzo mała i przychodziłam ze szkoły, moja mama przędła i koło niej leżała kantyczka – śpiewnik w takim podłużnym formacie. Czego mama nie umiała, sięgała do tego śpiewnika. Ja wciąż kocham śpiewać. Ja jestem sama w domu i często śpiewam sobie sama. Nie mam z kim rozmawiać, to śpiewam.

Charakterystycznymi pieśniami kurpiowskimi są pieśni leśne. Czy były to pieśni o określonej tematyce?

 

Pieśni weselne śpiewało się na weselu, a leśne w różnych miejscach, tak, by głos i echo leciało aż po lesie. Jak na przykład kobiety szły od pielenia lnu, bo pieliło się ręcznie, jak zaśpiewały „leć głosie po rosie” to aż w drugiej, czy w trzeciej wsi było słychać… To były pieśni leśne.

Jak przekazywano sobie te pieśni? Czy służyły temu jakieś specjalne okazje?

 

Całymi dniami kobiety śpiewały, jedna od drugiej się uczyła. Jak któraś była gdzieś tam na weselu, w Lipnikach czy w Łysych, usłyszała nową piosenkę, zaśpiewała parę razy na tym polu przy kopaniu ziemniaków, czy przy innych pracach polowych i już wszystkie kobiety ją umiały. Pieśni przenoszone były z jednej wsi do drugiej. A kto je pisał? Ksiądz Skierkowski tylko notował te wszystkie nasze piosenki. Usłyszał tą pieśń „Leć głosie po rosie”, jak kobiety szły od kopania, czy od innych prac, i zaczął się interesować. Zebrał bardzo dużo tych pieśni. Trzy tomy tych piosenek wraz z nutami są zanotowane przez Związek Kurpiów. Więc jakie to jest bogactwo! Są tam wszystkie pieśni, nawet pogrzebowe. U nas nawet pogrzeby były takie śpiewane, teraz już coraz mniej, ale wciąż jeszcze są.

Przez pół wieku występowała też Pani w Zespole „Kurpianka” z Kadzidła.

 

Od 1957 r. byłam w zespole i śpiewałam. Potem miałam małą przerwę, jak wyszłam za mąż i urodziłam dzieci. Nie miałam nikogo, kto by mi ich poniańczył, nie mogłam ich zostawić, i dopiero potem, jak się trochę odchowały, to wróciłam, chociaż już do innej roli. Bo z początku grałam druhnę, i młodszą i starszą, potem pannę młodą, a potem matkę. A jak już potem trzeba było grać babkę, to przestałam.

Czerwona wycinanka w kształcie serca, po środku wycięte dwa koguty. Na wycinance leżą stare nożyce do przycinania owiecZbliżenie na dłonie starszej kobiety, która trzyma w rękach zgięty, biały papier, nacina nożyczkami wzórUśmiechnięta, starsza kobieta pozuje do zdjęcia, ubrana w kostium kurpiowski, w rękach trzyma niebieską wycinankę w kształcie okrągłej serwetki, znajduje się w sali warsztatowej
1 /

W pierwszych latach swojej działalności zespół „Mazowsze” współpracował z Zespołem „Kurpianka”. Czy pamięta Pani, jak artyści zespołu wspominali kontakty z Tadeuszem Sygietyńskim?

 

Tak, nie ma już tych ludzi, którzy spotykali się z Tadeuszem Sygietyńskim i Mirą Zimińską-Sygietyńską, którzy przyjeżdżali na Kurpie. „Mazowsze” ma wiele naszych piosenek, choć trochę je przeinaczyliście. Kiedyś mieliśmy takiego instruktora, panią profesor Mierzejewską, która przygotowywała nas do wyjazdu do Włoch. Żeby dobrze tam wypaść, ćwiczyliśmy z nią w Warszawie. Każdy musiał najpierw samodzielnie śpiewać. Gdy kazała nam śpiewać: „Po có ześta kawaliry przyśli”, zdenerwowaliśmy się i powiedzieliśmy: „Nie tak! My śpiewamy po có ześta kawalery przyśli, moja izba nie do wasej myśli” i musiała nam ustąpić, bo to było nie nasze. To były inne słowa, nie „kawaliry” tylko „kawalery”.

A czy wie Pani, jak Tadeusz Sygietyński nawiązał kontakt z Józefem Mrozem i Zespołem „Kurpianka”? Gdzie się poznali?

 

Pan Mróz był muzykantem i pan Mróz mnie przyjmował do zespołu z takim panem Kosińskim, organistą. A wiecie jaki był egzamin? Wystukał melodię palcami na stole i trzeba było ją powtórzyć, wyśpiewać. Bo przecież nie wszyscy ludzie mają słuch… I on mówił, że oni występowali gdzieś w Warszawie i państwo Sygietyńscy też tam byli i tam się poznali. I tak to się zaczęło. Potem jeszcze pan Sygietyński kilkakrotnie przyjeżdżał oglądać nasz zespół. Mnie jeszcze wtedy nie było w zespole, bo byłam za mała. Swego czasu, pan Sygietyński zaproponował, żeby się połączyć, Kurpi wziąć do „Mazowsza”. Ale kierownik zespołu wiedział, że on weźmie najlepszych, a reszta zostanie. I nie puścił nikogo wtedy.

„Mazowsze”, jak wiemy, uczyło się od kurpiowskich artystów śpiewać i tańczyć.

 

Tak. Pan Mróz grał, a pan Jan Kamiński uczył „Mazowsze” tańczyć, bo to był tancerz wspaniały. Nie żyje już. Ja parę razy brałam z nim udział w konkursach i zawsze wygrywaliśmy. Byli na Kurpiach bardzo dobrzy tancerze, zwłaszcza dwóch: Piotr Puławski i  Jan Kamiński. On mógł tak tańczyć, że postawił sobie na głowę szklankę z wodą, tańczył oberka i ta szklanka nie spadła i woda się nie wylewała. Robiono nawet na Kurpiach takie konkursy na to.  Odbywały się takie „muzyki”, nie mówiło się „dyskoteka”, „zabawa” czy „dancing”, tylko „muzyki”. Jaki tam muzykant był, taki był, ale grał i wszyscy się bawili, i młodzież i dorośli. Z tym, że jak tańczyli młodzi, to starsi nie wchodzili. Na tych pożenionych mówiono, że to są „orace”, więc trzeba było dla nich specjalnie zamówić. Jak potańczyli młodzi, wtedy któryś z młodych podszedł do harmonisty, położył rękę na harmonii i mówił: „A teraz zagraj dla oraców”. I wtedy tańczyli wszyscy ci pożenieni i panie, które powychodziły za mąż. Przychodzili też chłopcy z innej wsi, dziewczyny nie, tylko chłopcy, i też od razu nie weszli, trzeba było dla nich zamówić. Tak samo, jak nasi szli do innej wsi, to też im na to pozwalano. Bez pozwolenia nikt nie wchodził.

A w jakich okolicznościach odbywały się potańcówki? W domach, czy też w innych miejscach?

 

W domach oczywiście. Wystarczyło, że ktoś zaproponował: „A może byśmy potańczyli?” to już chłopaki gdzieś tam pojechali, przywieźli jakiegoś harmonistę, bo tylko tacy byli, i zbierano się, a to pod mleczarnią, gdzie skup mleka był, a to gdzieś jeszcze indziej. Moja wieś była mała. Ja urodziłem się we wsi Strzałki koło Kadzidła, wszyscy się znali. Jak z jednego krańca dobiegała muzyka, to w drugim już wiedzieli i przychodzili. Ale dziewczęta nie chodziły same na zabawę. Na przykład, ja musiałam poczekać, aż po mnie przyjdzie jakiś chłopak czy grupa chłopaków. Miałam dwóch braci, starszego i młodszego, oni poszli, a ja siedziałam i czekałam, aż po mnie inni chłopcy przyjdą.

A jakie tańce tańczono na tych muzykach? Znamy dziś różne tańce kurpiowskie. Czy ich popularność się zmieniała i wraz z nią zmieniał się też repertuar zespołów, takich jak „Kurpianka”? Czy wprowadzano, bądź zapożyczano na przykład jakieś nowsze tańce?

 

To znaczy, może nie tyle zapożyczano, ile przypominano sobie te jeszcze starsze tańce, które już były zapomniane. Jak ja chodziłam do zespołu, to jeszcze na początku nie było kontro. A potem tańczyliśmy ten taniec, ale nie tak, jak oni teraz to tańczą. Nie powiem, że popsuli, ale to było zupełnie inaczej.

A jak wygląda współczesna twórczość Zespołu „Kurpianka” w porównaniu do tej z lat 50. XX wieku?

 

Trochę inaczej, ale ja nie krytykuję. Ja się cieszę, że to w ogóle wciąż istnieje, że ktoś się tym zajął. Bo gdyby nie ci zapaleńcy Kurpie, to pewnie byłoby tak, jak w innych regionach: nie mielibyśmy już dzisiaj co zbierać. To im to zawdzięczamy i raczej trzeba tu pomagać, niż krytykować.

Pani podtrzymuje kurpiowskie tradycje i wspiera w wielu dziedzinach i na wiele różnych sposobów.

 

Znam wszystkich twórców kurpiowskich, bo przez trzydzieści lat byłam Prezesem Kurpiowskiego Oddziału Stowarzyszenia Twórców Ludowych. Założyłam także Stowarzyszenie Artystów Kurpiowskich i znam wszystkie dziedziny, które uprawiano na Kurpiach.

Jest Pani również pomysłodawczynią organizowanych w Kadzidle warsztatów nauki ginących zawodów. Które z nich, Pani zdaniem, wymagają szczególnej troski? A które cieszą się zainteresowaniem osób, chcących je kontynuować?

 

Najmniej jest już takich zawodów, jak kowal, który jest jeden, garncarz też jest jeden w naszej okolicy. Tarcie lnu też już zanika, choć u nas się zachowało, bo trzeba wiedzieć, jak ususzyć. Natomiast jeżeli chodzi o umiejętności plastyczne, wycinanki i tkactwo, to jeszcze parę osób jest. Samo tkactwo to nic, ale przygotowanie do tkania. Trzeba zrobić osnowę, trzeba to nawinąć na warsztat, trzeba to w te nicianki trochę ponawlekać i dopiero zaczynamy tkać. Tych, co wiedzą jak to robić, jest nas jeszcze cztery osoby. No i to już w takim wieku, że trzeba się spodziewać wszystkiego…

Trzymamy kciuki za kolejną edycję „Ginących zawodów”. Mamy nadzieję, że uda nam się spotkać już w czerwcu na „Weselu Kurpiowskim” w Kadzidle, podczas którego w tym roku wystąpi również zespół „Mazowsze”. Bardzo dziękuję za pasjonujące opowieści o świecie kurpiowskiego rękodzieła, muzyki i tańca.
Rozmawiały:

Katarzyna Skiba – przewodniczka w Centrum Folkloru Polskiego "Karolin"

Czesława Kaczyńska – jedna z najbardziej znanych i cenionych twórczyń kurpiowskich, wszechstronnie utalentowana zajmuje się wycinankarstwem, hafciarstwem, koronczarstwem, tkactwem, plastyką obrzędową i zdobniczą, wieloletnia członkini Zespołu Folklorystycznego „Kurpianka” z Kadzidła.