T_KAROLIN_HOME_LABELT_KAROLIN_HOME_LABELEN
Publikacje

Adwentowe granie w Ciechanowcu

3 grudnia, w pierwszą sobotę adwentu, od rana do wieczora Ciechanowiec rozbrzmiewał dźwiękami rozmaitych instrumentów pasterskich. Prym wiodły ligawki – drewniane trąby służące mieszkańcom Podlasia i wschodnich terenów Mazowsza do tak zwanego „otrębywania adwentu”. Tradycja ta sięga wieku XIX. Dzięki Konkursowi Gry na Instrumentach Pasterskich im. Kazimierza Uszyńskiego, organizowanemu od połowy lat 70. XX w. przez Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu, zwyczaj ten odrodził się na terenie Podlasia, a umiejętność gry na ligawkach jest przekazywana kolejnym pokoleniom. Wydarzenie od lat integruje społeczność legaczy. Jest także doskonałą okazją do zapoznania się z ligawkowymi melodiami i technikami gry, a od lat 80. także z podobnymi instrumentami dętymi, używanymi dawniej na Kaszubach, Podhalu, czy też zagranicą.
osoba grająca na ludowym instrumencie, długiej drewnianej trąbie
Organizowany co roku w Ciechanowcu konkurs gry na instrumentach pasterskich to przykład udanej inicjatywy na rzecz odrodzenia regionalnej tradycji muzycznej. Ligawka zmartwychwstała dzięki ciechanowieckiemu konkursowi. Zwyczaj zanikł dość poważnie, bo w 1975 roku, kiedy to konkurs odbył się po raz pierwszy, udało się znaleźć raptem kilku uczestników. Z biegiem czasu, powolutku, ich liczba rosła, a dziś widzimy, jak bogaty i różnorodny jest to konkurs. Kiedyś konkurs trwał jeden dzień, a dzisiaj rozłożony jest w czasie na dwa dni. A gdyby trwał trzy dni, to też pewnie byłoby co robić… – wyjaśnia Agnieszka Kiersnowska, adiunkt muzealny, p.o. kierownika Działu Etnograficznego Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu.

Pierwszy dzień konkursu otwierają prezentacje gry na ligawkach w czterech kategoriach wiekowych: dzieci, młodzieży, dorosłych i seniorów. Po południu występują osoby grające na bazunach, trombitach i rogach pasterskich, a pod wieczór – na innych instrumentach pasterskich. W przerwach między częściami konkursowymi odbywają się koncerty kapel z Podhala, Kaszub, Koniakowa, Słowacji i Szwajcarii. Pokazy konkursowe to nie tylko okazja, by przyjrzeć się rozmaitym odmianom i formom instrumentów pasterskich, porównać ich brzmienie, metody gry i melodie. Uczestnicy konkursu chętnie opowiadają o swojej muzycznej pasji, dziejach legania i sposobach podtrzymywania regionalnych tradycji.

Opinię na temat kluczowej roli ciechanowieckiego wydarzenia w kultywowaniu tradycji gry na ligawkach podzielają uczestnicy konkursu, którzy zgodzili się udzielić wywiadów dla Centrum Folkloru Polskiego „Karolin”. Większość z nich wskazała, że to właśnie ten konkurs skłonił ich do podjęcia nauki gry na ligawce, a coroczne zaproszenia do udziału w wydarzeniu motywowały ich do kolejnych przyjazdów do Ciechanowca i doskonalenia swoich umiejętności.
1 /
Tak się złożyło, że przyjechaliśmy z kolegą do muzeum, gdy akurat odbywał się tu konkurs grania na ligawkach… Kolega mnie zapisał i namówił, żebym spróbował zagrać. Przypomniało mi się, że faktycznie kiedyś, w dzieciństwie, lataliśmy do jednego mieszkańca naszej wsi, który miał ligawkę i coś tam wygrywaliśmy przy studni. Ale to było przeszło 40-50 lat temu, więc nie bardzo mi wyszła ta gra. Ale zapisano moje nazwisko i na następny rok muzeum przysłało mi zaproszenie na konkurs. Przyjechałem i znowu trochę się ośmieszyłem. Teraz to już zacząłem wygrywać jakieś melodie, ale wciąż nie mam czasu, żeby porządnie poćwiczyć – wspomina Antoni Wojno z Wojen Pietraszy. Podobnie, przypadkowo, swoją przygodę z ligawką zaczął Piotr Kamiński, mieszkaniec Ciechanowca, dziś już wieloletni uczestnik i wielokrotny laureat konkursu:

Gdy tu trafiłem, miałem może ze 30 lat, to było jakoś w 1988 roku. Nie wiedziałem, że w tym muzeum odbywa się takie wydarzenie i że można zdobyć jakieś nagrody pieniężne czy rzeczowe. Nawet nie miałem na czym zagrać. Kolega mnie zachęcił do udziału, pożyczył mi swoją ligawkę i jakoś zagrałem. Zdobyłem nawet wyróżnienie, czwarte miejsce i tak się zaczęło. Później już co roku dostawałem zaproszenie, bo jeśli tu raz zagrasz, to jesteś potem zapraszany do udziału w kolejnej edycji i zostajesz już w to wciągnięty….Udało mi się zdobyć nawet pierwsze czy drugie miejsce.

Wśród uczestników konkursu spotykam także osoby pamiętające pierwszą edycję konkursu: W konkursie uczestniczę co roku, od samych początków tego wydarzenia. Byłem w gronie tych pierwszych kilku uczestników konkursu ze wsi Łempice. Był wówczas jeszcze ze mną Antoni Łempicki z mojej wsi, profesor i laureat Nagrody Kolberga. Grała tu dziś jego córka Teresa. Jego syn, Kazimierz, również kontynuuje rodzinne tradycje grania na ligawce – opowiada Józef Kryński. Rozmówca z dumą prezentuje swoją ligawkę, która – jak wyjaśnia – została wykonana 47 lat temu przez jego ojca.
1 /
Jak zauważa Agnieszka Kiersnowska, zwyczaj gry na ligawce i uczestnictwa w ciechanowieckim konkursie kontynuowany jest w obrębie niektórych rodzin: Ktoś, kto przyjeżdżał lata temu sam, potem zaczął przyjeżdżać z synem, a bywają takie przypadki, że przyjeżdża z wnukiem. Przykład więc idzie z góry. Są także uczestnicy, tacy jak Wiesław Koc z Koców Basi, którzy przejęli rodzinny zwyczaj gry na ligawce niejako od młodszego pokolenia. Jak wyjaśnia: do udziału w konkursie najpierw zapisałem swoje dzieci, żeby podtrzymywały tutejszą tradycję gry na ligawce. Dzieci grały i nawet zdobywały nagrody oraz wyróżnienia w Ciechanowcu. Ale teraz już stają się dorosłe i nie chcą grać, to tata musi... Więc zacząłem się uczyć, bo wcześniej nie grałem. Są tacy nauczyciele, którzy uczą dzieci w szkole, a ja uczę się sam z siebie. Można się nauczyć samemu, tylko trzeba dużo trenować.

Pozostali z uczestników, którzy nie mieli okazji uczyć się gry na ligawce czy budowy tych instrumentów w rodzinnym domu, próbowali też zdobywać wiedzę od mistrzów. Jak wspomina Piotr Godlewski: Przyjechałem tutaj w 2017 roku. Ta melodia tak mnie ujęła za serce, że pomyślałem sobie, że trzeba się tego nauczyć. Tylko od kogo i skąd wziąć instrument? Przez Internet i rozmaite znajomości dotarłem do najlepszych, co grają: do pana Gienia Szymaniaka, do pana Romana Brochackiego, do pana Henryka Borowego, do pana Piotra Bondarczuka. Jeden trochę mi podpowiedział, drugi coś innego, ale nie chcieli zdradzić zbyt wielu tajemnic. Trochę pooglądałem. Potem przyjechałem na konkurs. Z początku słabo mi to granie wychodziło. Uczyć się za dużo nie trzeba, ale trzeba posłuchać. A jak się posłucha, to potem się zagra. Wychodziłem w swoim gospodarstwie za stodołę i tam ćwiczyłem 10-20 minut. To jest taki instrument, że nie można za dużo na nim grać, bo wargi zaraz spierzchną i te dźwięki będą nie takie, jak trzeba. Jak się systematycznie ćwiczy, to coś wychodzi. Ja cały czas się uczę, grając, obserwując innych i słuchając tych melodii.
1 /
Dość liczna reprezentacja dzieci i młodzieży wśród uczestników konkursu budzi wśród organizatorów i dorosłych zawodników nadzieję, że tradycja nie upadnie i doczeka się kolejnych pokoleń legaczy. Konkurs służy nie tylko nabyciu i wymianie umiejętności, ale też dbałości o prawdziwość i rzetelność przekazu. Jury kładzie nacisk, by trzymać się tradycji danego regionu. Od legaczy oczekuje się, by prezentowali tradycyjne melodie adwentowe, najlepiej w strojach regionalnych. Zdaniem organizatorów, młodzi powinni uczyć się od seniorów, ponieważ ktoś, kto przez lata posługiwał się danym instrumentem, jest najlepszym nauczycielem i wzorem do naśladowania, nawet jeśli nie ma już tyle sił w płucach. Dlatego do przyjazdu zachęca się szczególnie starszych mistrzów gry na ligawce. Instytucje nie prowadzą regularnych warsztatów gry na ligawce czy wytwarzania tych instrumentów. Wskazać można raczej pewne osoby i miejscowości, skupiające adeptów gry i specjalizujące się w budowie tych instrumentów.

Uczestnicy konkursu dzielą się także wspomnieniami na temat zastosowania ligawki w dawnych czasach. Ligawki łączono przede wszystkim z porannym nawoływaniem na roraty w porze adwentu. Józef Kryński, sięgając pamięcią do czasów dzieciństwa w Łempicach, opowiada, jak przysłuchiwał się grze na ligawkach. W czasach, gdy nie było telefonów, telewizji, radia, a nawet zegarów, to było nawoływanie. Na przykład, jak ktoś we wsi wstał rano w adwent, to zaczynał grać. Jak jeden zaczynał z lewej, to znów ktoś inny odpowiadał z prawej, z różnych stron dobiegały dźwięki ligawek. Tak sygnalizowano rozpoczęcie adwentu i ogłaszano, żeby wstać i wyruszyć 7 kilometrów do kościoła, do świątyni, na roraty. Za pomocą ligawek komunikowali się też pasterze podczas wypasu bydła. W czasie wojny nie było innego hejnału, to ludzie mieli między sobą ustalone sygnały. Jak przyszedł 1939 rok, wojska niemieckie palili i niszczyli ligawki, żeby się Polacy nimi nie porozumiewali.

Grze na ligawce sprzyjają mrozy, sąsiedztwo lasu i wody. Dlatego podczas gry zwykło się opierać ligawki o studnie lub grać przy zamarzniętych rzekach i stawach. Najczęściej grano na wolnym powietrzu, gdyż instrument pełnił funkcję sygnalizacyjną. Pewnym wyjątkiem – jak wspominają moi rozmówcy –  była gra w kościołach. Jest ona wciąż kontynuowana w niektórych miejscowościach, podobnie jak poranne wezwanie dźwiękami ligawki na roraty. Po konkursie, podtrzymujemy tę adwentową tradycję gry, aż do Bożego Narodzenia. Poza konkursami, gram rano w kościele na roratach [w Ciechanowcu] i gram na wieczór koło swojego domu. Gdy kończy się adwent i kończą się święta Bożego Narodzenia to przestajemy grać – wyjaśnia Piotr Kamiński. Z kolei Piotr Godlewski ze wsi Janczewo-Sukmanki opowiada, że gra także w kościele podczas pasterki, na podniesieniu kielicha i przed rozpoczęciem mszy. Jak relacjonuje Józef Kryński, biskup w Ciechanowcu powiedział, że gra na ligawce może służyć różnym okazjom. Dlatego on sam gra nie tylko na roratach, ale też, na przykład, w trakcie pogrzebów.

Uczestnicy konkursu wskazują również, że poszczególne regiony Podlasia, jak np. okolice Sokołowa czy Ciechonowca, mają swoje melodie. Do końca nie wiadomo, kto te melodie tworzył – wyjaśniają rozmówcy. Żeby łatwiej je zapamiętać, pod melodie podkłada się słowa. Najbardziej znane zaśpiewy to: „Adwentu adwentu cztery niedziele”, „Chodźcie tu, chodźcie tu, bo się narodzi Pan”, „Wstawajcie psubraty, już czas na roraty, na roraty”.
1 /
W trakcie konkursu każdy uczestnik ma 2 minuty, by zademonstrować swoje umiejętności. Wydaje się to krótko, ale ma swoje uzasadnienie. Gra na ligawce wymaga sporego wysiłku fizycznego i kontroli oddechu, by wydobyć dźwięk i odegrać melodię – wyjaśnia mi jeden z uczestników konkursu. Jak się nie ma wprawy muzyka, to po dwóch minutach takiego wysiłku człowiek wychodzi oszołomiony…. A po pięciu minutach niejeden by zawału dostał – dodają inni rozmówcy. Nie mniej jednak, do zawodów stają dzieci w wieku przedszkolnym, jak i osiemdziesięciolatkowie. Niektórzy z rozmówców porównują swoją technikę gry do umiejętności braci Kamińskich, którzy grali dawniej w zespole na instrumentach dętych, co sprawia, że nie muszą się tak spinać czy nadymać podczas gry. Można też zaobserwować, że każdy uczestnik ma swój indywidualny styl grania, trzymania czy poruszania ligawką, jak też manierę poruszania się podczas gry.

Jakość dźwięku zależy również od wykonania instrumentu i materiałów użytych do jego produkcji. W budowie ligawek specjalizował się, między innymi, wspominany przez kilka osób profesor Łempicki. Obecny na konkursie wytwórca ligawek, Piotr Godlewski, w dużej mierze nauczył się tego rzemiosła sam i dziś sprzedaje ligawki podczas konkursów i innych przeglądów, jak również za pośrednictwem  serwisu OLX. Jego klienci to jednak dość wąskie grono pasjonatów. Z kolei Piotr Kamiński, który także sam wykonał swoją ligawkę z gałęzi sosny i ozdobił ją obrazkami, wyciętymi z pocztówek świątecznych, szczegółowo przybliża proces jej tworzenia. Przyznaje, że wygrał konkurs, grając na swojej poprzedniej ligawce z drewna świerkowego. Zwraca też uwagę na odpowiednie wykonanie i dopasowanie ustnika, by powietrze nie uciekało bokami, jak również na właściwe ustawienie ust podczas gry.

Ligawki dla dzieci mają na ogół mniejsze rozmiary. Widok najmłodszych zawodników, dmuchających w dwa razy dłuższą od siebie trąbę, wywiera na obserwatorach imponujące wrażenie. Niekiedy rodzice podtrzymują instrument swoim pociechom, to znów dzieci w ten sam sposób asystują dorosłym podczas gry. Asysta jest szczególnie popularna w przypadku osób grających na dłuższych od ligawek trombitach i bazunach. Od przybyłych instrumentalistów dowiaduję się, że im dłuższa trąba, tym dźwięk jest bardziej donośny i niesie się na odległość nawet kilkunastu kilometrów. Pokazy konkursowe tradycyjnie odbywają się na zewnątrz, na tarasie muzeum, tuż przy Sali, gdzie zasiada jury i publiczność, chroniąc się przed niską temperaturą i lekkimi opadami śniegu. Korytarze muzealnego budynku oraz teren przy skansenie także rozbrzmiewają grą uczestników, szykujących się na swój występ.

Mimo zimowej aury i tego, że gra na instrumentach pasterskich jest dość wyczerpująca, niejeden z uczestników usiłuje wydłużyć czas swojego występu. Przykładowo, Piotr Kamiński prosi jury o możliwość zagrania dodatkowo kolędy poza konkursem, by celebrować atmosferę nadchodzących świąt. Jury się nie zgadza, ale jest to pretekst, by poprosić uczestnika o dodatkowy występ przed budynkiem muzeum dla Centrum Folkloru Polskiego „Karolin”. Instrumentalista z radością wygrywa nie tylko tradycyjne melodie na cztery strony świata (obwieszczając tym samym, że są cztery niedziele adwentu), ale także kolędę „Do szopy hej pasterze” oraz melodię polki. Dla osób, które są ekspertami w grze na jakimś niecodziennym, niezwykłym instrumencie, motywacją jest już sam fakt, że mogą przyjechać, zagrać na nim i to pokazać – wyjaśnia Agnieszka Kiersnowska.
1 /
Konkurs to także okazja do porównania ligawek z innymi instrumentami pasterskimi. Podczas prezentacji w kategoriach ligawek wśród zawodników znaleźli się goście z Holandii, grający na rogu zwanym midwinterhoorn. Ich instrument wydaje się zbliżony pod kątem konstrukcji do ligawki. Pewnych podobieństw dopatrzyć się można także w melodiach. Znakiem rozpoznawczym holenderskich gości są czerwone szaliki z nazwą zespołu. Jak się okazuje w rozmowie z Holendrami: midwinterhoorn również używany jest w porze adwentu, do 6-go stycznia, na okoliczność zwycięstwa jasności i światła. To tradycja licząca ponad 1000 lat, popularna zwłaszcza we wschodniej części kraju, przy granicy z Niemcami. W Holandii, oprócz regionalnego konkursu gry na midwinterhoorn, organizowane są także ogólnokrajowe konkursy w grudniu. – tłumaczy Johan Meuleman, jeden z członków zespołu Midwinterhoorngroep Eibergen, istniejącego już prawie 50 lat. Holenderscy instrumentaliści często tworzą formacje, a system przekazu wiedzy wydaje się dość zinstytucjonalizowany. Zakres działań grupy z Eibergen wykracza poza sferę konkursów. Mamy mistrza zespołu, który nas uczy. Po letniej przerwie spotykamy się co weekend, żeby wspólnie ćwiczyć. Potem czeka nas egzamin. Jeśli wystarczająco dobrze gramy, jesteśmy dopuszczeni do tego, by grać podczas adwentu… Co niedzielę odbywają się także piesze spacery na łonie natury. Trasa liczy ok. 6-8 kilometrów, gramy na poszczególnych stacjach… Jesteśmy bardzo aktywnym zespołem. Odwiedzamy też szkoły, gdzie uczymy wytwarzania rogów oraz gry na nich. Odwiedzamy też różne organizacje na rzecz dzieci czy osób niepełnosprawnych, przynosząc im atmosferę adwentu – relacjonuje reprezentant zespołu.

Być może działania podejmowane przez Holendrów zainspirują podlaskich instrumentalistów do poszerzenia swojej aktywności o podobne inicjatywy. Ciechanowieckie wydarzenie niewątpliwie sprzyja wymianie doświadczeń, ale z zachowaniem szacunku do rodzimych zwyczajów. Jak utrzymują moi rozmówcy, nie dochodzi tu do takich zjawisk, jak zapożyczanie melodii czy wprowadzanie innych elementów obcych do tradycji gry na ligawce. W opinii Agnieszki Kiersnowskiej, wielość kategorii służy poznawaniu nie tylko innych tradycji, ale też chęci pielęgnowania swojej własnej: Zapraszając uczestników z różnych miejsc w kraju, z różnych państw w Europie i nie tylko, chcemy wywołać zdrową rywalizację… Uważam, że właśnie to zdrowe współzawodnictwo sprawia, że rozwijamy i ulepszamy to, co jest nam bliskie, bo nie chcemy żeby ktoś nas zdominował. Chcemy, by ta nasza tradycja była znana i by nasze dzieci wiedziały, na czym ona polega i od czego pochodzi. W związku z tym, myślę, że im więcej uczestników i im więcej różnorodności, tym lepiej.

Poza Ciechanowcem, legacze spotykają się także na podobnych wydarzeniach, organizowanych w porze adwentu w Łochowie, w Siedlcach czy w Sokołowie Podlaskim. W ich przekonaniu, dźwięki ligawki roztaczają na Podlasiu magię nadchodzących świąt Bożego Narodzenia. Warto więc zawitać w te strony szczególnie w mroźne, adwentowe dni.
Wywiady, opracowanie tekstu, tłumaczenie z języka angielskiego oraz zdjęcia – Katarzyna Skiba, 3 grudnia 2022 r., Ciechanowiec