Oj, zagrajcie nam poleczkę

Czy rozpoznaje Pani tę fotografię?
To ja! Ta większa dziewczynka. Mam tutaj taką tasiemkę i szkaplerz, bo byłam świeżo po pierwszej komunii. Urodziłam się w 1940 roku, a do komunii przestępowałam w trzeciej klasie, miałam wtedy dziewięć lat.
Czy pamięta Pani ten wyjazd do Karolina?
Pamiętam, że jechaliśmy takim samochodem, z postawionymi ławkami i nakrytym tyłem. Przez całą drogę trzeba było się dobrze trzymać na zakrętach. Ale też pamiętam, że Karolin to najpierw przyjechał tu, do Opoczna.
A Pani też była obecna podczas tej pierwszej wizyty Tadeusza Sygietyńskiego w Opocznie?
Też byłam. Tam była dawniej [Spółdzielnia Pracy Rękodzieła Ludowego i Artystycznego] „Opocznianka” i dom [Janiny] Smykowskiej. Najpierw założyli tam jakiś sklep, moja mama tam chodziła i ta Smykowska zainteresowała się mamą i jej ubiorem. Wykupiła od niej zapaskę i coś jeszcze. A później „Mazowsze” się zwróciło do spółdzielni i Smykowskiej, a Smykowska do mamy, żeby wytypowała lepszych grajków, śpiewaków i tancerzy, którzy przyszliby w niedzielę na spotkanie z osobami z „Mazowsza”. Pamiętam, że byłam w kościele i rodzice nie mieli mnie gdzie zostawić, więc zabrali mnie ze sobą. Te nasze chłopy trochę nie wiedziały, co zaśpiewać. Jak któryś wypije jednego, to zaraz robi się śmielszy. No i tak zaczynają, nie zaczynają…, to któryś z „Mazowsza” coś zaczął. Na to nasi: „my mamy jeszcze ładniejsze” i zaśpiewali tę przyśpiewkę „Tańcowalibyśwa”. Był taki Pacan, którego nie ma na tym zdjęciu, bo on później zachorował. Miał wypadek w pracy i już nie pojechał do Karolina. Wiem, że to była jego piosenka, bo on był dobrym tancerzem i śpiewakiem.
[śpiew]:
Oj tańcowalibyśwa, ale mało izba,
A trzeba piec wynosić, będzie izby dosyć
Czyli melodia brzmiała tak samo, jak w oberku opoczyńskim „Mazowsza”?
Tak, to była ta melodia. Choć w „Mazowszu” ją tak ulepszyli. Wiadomo, Sygietyński to był muzyk. Już nie pamiętam tych wszystkich piosenek, ale tę przyśpiewkę „Tańcowalibyśwa” to pamiętam jak nie wiem, bo tak się te chłopy czaiły, a później zagrały. Nie pamiętam już, czy przygrywali muzykanci z Opoczna czy z „Mazowsza”. Z „Mazowsza” też przyjechali jacyś grajkowie.
A czy słowa tej przyśpiewki też były podobne?
Podobne… Wie Pani, różne są oberki opoczyńskie. Później pokazano jeszcze polkę mazur i poleczkę … Polkę mazur śpiewano tak:
[śpiew do takiej melodii jak „Tramblanka” z repertuaru Zespołu „Mazowsze”]
Oj ciemna nocka zrosi mnie zrosi mnie zrosi mnie
Moja panno nocuj mnie
Moja panno nocuj mnie
Ciemna nocka zrosi mnie
Moja panno nocuj mnie
Jakże ja mam Cię nocować nocować nocować
Kiedy ty chciałbyś figlować…
Ile było tych wyjazdów do Karolina?
Mama jeździła tam parę razy i też ich ubierała. Szyła im stroje tutaj na maszynie, a kilka kobiet haftowało. A później pamiętam, że jak tam pojechaliśmy, to „Mazowsze” miało już swoją krawcową na miejscu i sami sobie wykańczali stroje. Ale haftów opoczyńskich to tu od nas się uczyli. Później wybrali osoby, które miały uczyć tańca. Tatusiowi nie dali tańczyć z mamą, tylko miała tańczyć z Jurkiem, takim innym tancerzem. Sygietyńska mówiła, że tatuś tańczył jak wróbel, tak lekko. Była jeszcze taka inna śpiewaczka, ale dziecko urodziła i nie pojechała. Mama wzięła sąsiadkę, która bardzo ładnie śpiewała. Mizerowa się nazywała. Sygietyńska wybrała właśnie moją mamę z tym Jurkiem, by później jeszcze kilka razy jeździli do Karolina na poprawki.
Czy Pani mama opowiadała, jak wyglądała nauka tych tańców w Karolinie?
Później się mieszano: chłopaki z „Mazowsza” tańcowali z naszymi kobietami, a nasze chłopy z tymi artystkami, żeby to dobrze złapały. A my obie też tańczyłyśmy. Podobałam się Sygietyńskiej. Mówiła mamie, żeby mnie przysłała do zespołu. Od piątej klasy tam przyjmowali, a ja zdawałam dopiero do trzeciej. Podobał jej się mój taniec. Miałam też odpowiedni wzrost, bo byłam nie za wielka i nie za mała. Byłam też zgrabna, nie to co teraz… Ale jak ja mogłam tam wstąpić, kiedy w domu było tyle roboty. Mama jeździła później tu i tam na występy, a ja musiałam pilnować rodzeństwa, pracować w domu, kopać, sadzić, pozbierać żyto… Nie żebym tam tańcowała sobie w „Mazowszu”. I mnie nie posłała.
Czyli Pani rodzice musieli być znani jako dobrzy tancerze i śpiewacy. Czy występowali w jakimś zespole?
Tak, występowali. Jak urządzali w Warszawie ostatki, to mama z tatą pojechali tam prawie na tydzień czasu. Tam był taki zjazd z całej Polski, brał w nim udział zespół założony przez Opoczniankę. Ja nie pojechałam, bo miałam dziewięć lat, młodszą siostrę, a cztery lata po niej mama urodziła jeszcze bliźnięta. Jak one miały dziewięć miesięcy, to mama zostawiła je ze mną, a sama pojechała tańcować. Byłam panną, matką, i nie wiadomo jeszcze kim…
A Pani potem też występowała w jakimś zespole?
Nie, występowałam przeważnie jak były jakieś dożynki kościelne, powiatowe, czy wojewódzkie. Później założono w muzeum takie koło, to mieliśmy różne spotkania. Co roku wyjeżdżaliśmy do stowarzyszonych z nami kół w Kaliszu, Łodzi i Złoczewie i balowaliśmy dwa czy trzy dni. Robiliśmy takie wieczornice, trzeba było napiec chleba, placków, narobić masła, sera…
A po weselach też Pani chodziła i śpiewała?
A po weselach to dużo chodziłam, bo byłam starszą druhną z dziesięć razy i miałam dziesięciu chrześniaków. U nas był taki zwyczaj, że w niedzielę była kolejka do pasienia. No i tak wyszło, że przez cały rok ja nie miałam kiedy paść, bo albo się prosiło gości na wesele ze starszą druhną, a jak było wesele, to były i poprawiny, potem były chrzciny i tak cały rok zleciał mi na śpiewaniu i tańcowaniu.
Gdzie uczyła się Pani śpiewu? W domu od rodziców?
Mój tatuś bardzo ładnie śpiewał, jego ojciec był śpiewakiem pogrzebowym. Dawniej to śpiewano najpierw w domu, potem przez całą drogę na cmentarz i na cmentarzu też żegnano śpiewem zmarłego. Dziadek nie tylko ładnie śpiewał, ale też wygłaszał różne przemowy. Uczyliśmy się też śpiewać od kundzielnic, które przędły w domu, wyrabiały wełnę, robiły na drutach. Co wieczór osiem - dziesięć dziewczyn schodziło się do innego domu i razem bardzo ładnie, głośno śpiewały, dużo różnych pieśni. Jak były jeszcze lampy naftowe i miały przyjść kundzielnice to trzeba było wymieść dobrze szkło… Tatuś bardzo lubił słuchać ich śpiewu. A później była pierzocha [darcie pierza] i wtedy też dużo pieśni uczyłam się od starszych… i z wesel. Jak się gdzieś poszło i przyszedł ktoś z innej wsi, to ja od razu podłapywałam i zapamiętywałam nowe melodie. Mój tata też śpiewał po weselach, wyłapywał również melodie z innych stron:
[śpiew]
Kąpała mnie mama w liliji,
ażeby mnie chłopcy lubili.
Dodawała mamcia jałowca,
żebym nie wyszła za wdowca.
To do to do to do to do…
Później to śpiewał na weselach. Mówię do niego: „Tato, ale to nie jest nasze”. A on: „No to co? Nasze, wasze…”
A jak zdobywała Pani umiejętności taneczne?
Wie Pani, ten taniec to trzeba mieć trochę w sobie, albo rodzinnie. Bo jak ktoś nie ma tego we krwi, to tak się dobrze nie nauczy, kaleczy i już. Im więcej się tańczyło, no to się lepiej umiało. Teraz to może chodzi się na zabawy parami, ale kiedyś to dziewczyny stały z boku, a chłopaki szły i wybierały sobie do tańca te, które dobrze tańczyły. Jeszcze muzykanty dobrze za smyczek nie złapały, a już wyrywano się do tańca. Ja taniec miałam już w sobie, mając dziewięć czy dziesięć lat już tańczyłam tam w „Mazowszu”, i polkę mazur, i oberka.
Czy poza weselami były też organizowane w tej okolicy jakieś zabawy, potańcówki?
Były, na ostatki, za sumę. Była kolejka do śpiewania. Kobiety, później chłopy, każdy zachodził przed muzykanta i śpiewał coś swojego…. Zbierano muzykantów ze wsi i przygrywali do tańca. A jak była jakaś lepsza zabawa, to i lepszych muzyków ściągano. Był taki Krzysztofik, co grał w Opoczniance, czy Borowiecki, który grał podczas otwarcia muzeum. Muzykanci wiejscy, grający na tych potańcówkach, to byli samoucy. Jak im kto zaśpiewał, a nie umieli wygrać, było to źle widziane. Ludzie mówili: „Skąd te muzykanty, co wygrać nie umieją? Dać im skórkę chleba i za bydłem wygnać”.
A jak przekazywano sobie umiejętności muzyczne czy taneczne?
Było i tak, że jak szykowano gdzieś wesele, ojciec chciał się trochę pochwalić synem, a syn był słabym tancerzem, to po kryjomu go uczył, na przykład w stodole. Był taki jeden Jasio i nijak nie mógł pojąć. A jego ojciec był tancerzem. Wziął więc syna i po kryjomu uczył go oberka. Ktoś ich tam podpatrzył, gdy ojciec powtarzał: „O, Jasiu lepiej, już lepiej”. Nazwali go „Jasio Lepiej”, bo coraz to lepiej mu szło. Ja jestem z domu Dąbrowskich. U nas w rodzinie wszyscy umieli tańcować. Ja też lubiłam tańczyć i dużo tańczyłam, zwłaszcza na weselach.
Czy dużo osób w tej wsi wciąż zajmuje się muzyką i tańcem?
Teraz to wie Pani, jak okno otworzę, to słychać jakieś rypu rypu pypu pypu… Ja wiem, co to jest? To nie do tańca ludowego! Ale są i młodsze osoby, co jeszcze umieją zagrać i zatańczyć oberka. Kiedyś u mojego brata było wesele i jak na końcu zagrano oberka to mojej siostry, tej Józi, Dawidek, jak wszedł z wnuczką Gąsiorkowej, to oberka tak trzasnął, jak nie wiem… Zgrabnie im to szło. To samo Tomek mój. Jak w rodzinie byli tancerze, to i dzieci patrzą i potem potrafią zatańczyć. Różne były melodie oberków, miejscowi znali ich wiele. Tutaj w alejce taka Pejkowa tak zawsze śpiewała:
[śpiew]
Kijem babę kijem
Są pieniądze w lesie
A kijem babę kijem
niech idzie przeniesie
Mój tata znowu, jak wesele się kończyło, to zawsze brał weselną matkę przed muzykanta i śpiewał:
Wesele się kuńcy
Mamusia nie tuńcy
Aj nie będzie wiedziała
Gdzie córkę podziała
Był też taki jeden, którego nazywali Kapitanem, bo jak była kolejka na zabawie, to on zawsze śpiewał do polki mazur:
Jestem sobie Kapitun, Kapitun
Piję wódkę, nie pytom
Piję wódkę za swoje
Nikogo się nie boję.
A jak się podobało mieszkańcom Opoczna i Bielowic, to, jak „Mazowsze” zaprezentowało folklor opoczyński? Podobały im się tańce?
Tańce się podobały. Zastrzeżenia były tylko do strojów. Moja mama znalazła w tym jedną wadę i jak „Mazowsze” przyjechało tu na koncert to poszła i powiedziała: „Ja do was chodziłam i was uczyłam i mam takie do was zastrzeżenie, że zniekształciliście trochę nasz strój… Wydłużyliście kiecki, a fartuszków już nie wydłużyliście i te fartuszki są za krótkie do naszego stroju. Jak wydłużyliście kiecki – bo kiecki były dawniej krótsze – to i zapaski trzeba było wydłużyć. Proszę zobaczyć, tam jest fotografia mojej babki. Starsze osoby miały czasem dłuższe kiecki, ale i fartuszek był wtedy dłuższy. Widzi Pani, na innych fotografiach mojej rodziny, fartuszki są dłuższe, nie takie gładkie, tu z odpustu idziemy… A tu na moście, fartuszki są krótkie, ale krótkie są też spódnice. Może jak ktoś nie zna tego stroju, no to mu to pasuje, ale jak my w tym chodzimy i to szyjemy, to inaczej na to patrzymy.
A co to za kolorowe zdjęcie przed Pałacem Karolin?
Po wielu latach pojechałam jeszcze do Karolina z jedną redaktorką i Panem [Janem] Łuczkowskim, Dyrektorem Muzeum w Opocznie.
A pamięta Pani kogo jeszcze widzimy na tej starej fotografii z Karolina? Spróbuję podpisać wszystkie osoby. Już wiem, że ta dziewczynka na dole, po prawej stronie to Pani – Marianna, wtedy jeszcze Dąbrowska
Tak, a obok mnie Danuta Mizera. Nad nią jest jej matka, Rozalia Mizerowa, która śpiewała i tańczyła. Moja mama, Franciszka Dąbrowska, stoi z prawej strony, ona też śpiewała i tańczyła. A nad mamą stoi mój tata – Tomasz Dąbrowski, też śpiewał i tańczył. A ten Pan powyżej taty to Jurek Antoni, który śpiewał i tańczył z mamą, gdy przyjeżdżali ponownie do Karolina. Harmonista to Władzio z Kuraszkowa, ale jak on miał na nazwisko?... Chyba Mastalerz. On wyjechał później do Łodzi. Razem z takim Stefanem z Kuraszkowa oboje byli dobrymi harmonistami. Ten Stefan to jeszcze na moim weselu grał. Ale czy to byli bracia rodzeni, czy stryjeczni, to nie wiem. A na skrzypcach grał Piotr Gubka z Trzebiny. Tego mężczyznę obok Piotra wołali Kwaśniak, on był ze Świerczyny. Wzięli go tam, ale za wiele nie pokazał, coś się wywracał i go więcej nie zabrali. A ten mężczyzna na samej górze grał na bębenku. Jedni wołali go Ciarkowski, inni Szwardzik. On chyba był z Janowa, ale później też wyjechał do Łodzi.
Dziękuję. Dobrze będzie wiedzieć, kto wtedy gościł w Karolinie. Dziękuję za gościnę i podzielenie się wspomnieniami.
Rozmawiały:
Katarzyna Skiba – przewodniczka w Centrum Folkloru Polskiego "Karolin"
Marianna Jobczyk – jedna z trzech córek Franciszki Dąbrowskiej, jednej z najstarszych twórczyń ludowych, która już w początkach lat 50. XX wieku, jako jedna z pierwszych nawiązała współpracę ze Spółdzielnią Rękodzieła Ludowego i Artystycznego „Opocznianka”, oraz Tadeuszem Sygietyńskim i Mirą Zimińską-Sygietyńską, twórcami zespołu „Mazowsze”. Pani Marianna jest skarbnicą wiedzy o dawnych weselach oraz pieśniach i przyśpiewkach. Za przyśpiewki ludowe była niejednokrotnie nagradzana w rożnych konkursach. Wciąż zachwyca olbrzymim talentem, także gawędziarskim, spontanicznością i żywiołowością. Od 1980 roku jest członkiem Stowarzyszenia Twórców Ludowych. Jedną z jej specjalności jest haft.