T_KAROLIN_HOME_LABELT_KAROLIN_HOME_LABELEN
Publikacje

Z zamiłowania do tradycji

Rozmowa z Anną Staniszewską, twórczynią specjalizującą się w hafcie ręcznym i ręczno-maszynowy, płaskim, krzyżykowym oraz koralikowym, która już jako mała dziewczynka podpatrywała swoją mamę wykonującą łowickie hafty na zamówienie Miry Zimińskiej-Sygietyńskiej. Dziś sama haftuje stroje dla „Mazowsza”, kontynuując rodzinne tradycje.
Uśmiechnięta kobieta ubrana w kostium łowicki, podpiera się pod boki rękami. Stoi na korytarzu, za nią schody oraz fragment ekspozycji w Centrum Folkloru Polskiego Karolin

Kultura i tradycja regionu łowickiego, z którego Pani pochodzi, jest nie tylko bogata, ale wciąż żywa. Dużo osób jeszcze przekazuje wiedzę na jej temat i jedną z tych osób jest właśnie Pani. Jak Pani już wspomniała podczas dzisiejszych warsztatów, odkąd tylko sięga Pani pamięcią, haft był obecny w Pani otoczeniu.

 

Dokładnie tak było. Urodziłam się i dorastałam w atmosferze folkloru, haftu, śpiewu i wielkiego umiłowania tradycji. To rodzice nauczyli mnie poszanowania dla kultury ludowej na co dzień, w tym tradycji związanych z religijnością. Kultura ludowa była bardzo związana z kościelnymi świętami. Wraz z tym, przekazywano poczucie dumy, np. z wyhaftowania obrusu do kościoła, czy stroju łowickiego, w którym ktoś szedł do kościoła, bo wiadomo, że na co dzień się w tym nie chodziło. Ale najbardziej to już od wczesnych lat szkolnych byłam dumna z tego, że moja mamusia haftowała dla zespołu „Mazowsze”. Nie ukrywam, że była to wielka nobilitacja dla naszej rodziny. Ja przejęłam to zajęcie po mamie i nadal z taką estymą je kultywuję.

A jak to się stało, że akurat założyciele „Mazowsza” wybrali Pani rodzinę do współpracy? Czy Pani Mira Zimińska-Sygietyńska przyjechała do waszej wsi? Czy kogoś tam znała czy zupełnie przypadkowo trafiła do waszego domu? Jak to było?

 

Pani Mira Zimińska-Sygietyńska była dwukrotnie w naszym domu. Pamiętam, jak byłam w szkole podstawowej, to było takie wielkie „halo”. Przyjechała czerwoną taryfą. To nie było w zwyczaju pod koniec lat siedemdziesiątych, żeby cały dzień taryfa stała pod domem, więc to już budziło wielkie, pozytywne zdziwienie. Wiadomo, że na wsi ludzie żyli życiem innych, a jeszcze jak się dowiedzieli kto przyjechał, to nie ukrywam, że to była duma z tego, z kim ma się do czynienia. Moja mamusia też tak to postrzegała i dlatego może i ja wyniosłam to z domu. Ale to nie było tak, że pani Mira Zimińska znalazła mamusię. To mamusia znalazła „Mazowsze”. A stało się tak dlatego, że mój starszy brat studiował wtedy na Politechnice Warszawskiej. Jeden z rodziców jego kolegi pracował w „Mazowszu” i tak się, kolokwialnie mówiąc, zgadali. Mamusia sobie pomyślała, że może spodobałyby im się jej hafty. Moja mamusia była bardzo odważną kobietą i po prostu zajechała tutaj pokazać swoje hafty i zapytała się, czy może byliby zainteresowani, żeby coś dla nich wyhaftować. I ta współpraca tak się właśnie zaczęła. Ja mam bardzo miłe wspomnienia, jak z mamusią tu przyjeżdżałam. Później już sama haftowałam, będąc na urlopie wychowawczym, bo wtedy miałam możliwość. Ja mam zupełnie inne wykształcenie i miałam inny pomysł na swoje życie. Ale, jak to zawsze mówię, Pan Bóg widzi dalej, niż my i czasami robi po swojemu, wbrew naszym wyborom. Tak było i ze mną. Zaczęłam tutaj haftować razem z mamą, później już sama haftowałam i tak jest do tej pory, z czego jestem niezmiernie dumna. Bo to jest wielka radość, kiedy się widzi, że moja praca cieszy oko innych i jeszcze występują w niej tacy ludzie. Nie ma co ukrywać, „Mazowsze” jest wielką wizytówką. To jest nasza duma narodowa, więc jeśli ktoś taki tańczy, moje kwiatki tańczą na nim, no to jest podwójna radość i satysfakcja.

W jakiej technice Pani mama zaczęła haftować dla zespołu „Mazowsze”? Czy od początku był to haft ręczny maszynowy?

 

Tak. Już od końca XIX wieku, kiedy pojawiły się maszyny pedałowe Singer, kobiety w naszym regionie używały ich do haftu ręcznego. Umiały tak sobie tą maszynę usprawnić, że igła chodziła w miejscu, a materiał przesuwano tamborkiem, żeby uzyskać konkretny wzór. Określam to haftem ręcznym, bo wydaje mi się, że tak to się powinno poprawnie nazywać. Jest to nadal praca ręczna, której nikt za nas nie zrobi. Oczy, ręce i nogi muszą współgrać ze sobą, żeby uzyskać pożądany efekt. Bardzo ciężko się nauczyć wykonywania takiego haftu przy pomocy tej maszyny. Natomiast uważam, że trochę dzięki temu ten haft się rozpowszechnił. Jest mocniejszy, bardziej trwały, można uzyskać wiele różnych odcieni, ponieważ używa się więcej cieniowania. Zawsze zaczyna się haftować od najjaśniejszych kolorów i potem dokłada się te ciemniejsze. To w głowie osoby haftującej powstaje wzór i ona, wedle własnego upodobania, dobiera kolory, cienie i kształty kwiatków. A jeśli nie ma zmysłu artystycznego, to choćby nie wiem jak miała to odrysowane i odznaczone, to nie uda jej się dobrać odpowiednio barw, żeby uzyskać efekt róży łowickiej, charakterystycznej dla naszego regionu.

Dzisiaj podczas warsztatów pokazała Pani, w jaki sposób przenosi się wzór na aksamit. Na początku należy ten wzór narysować na kartce papieru i następnie przyszyć go stebnówką do aksamitu po tych narysowanych liniach. Dopiero wtedy, razem z tym papierem, zaczyna się pracę z maszyną.

 

Tak, już nakładając na tamborek, bo to wszystko musi być sztywne i materiał dobrze naciągnięty. Krótko mówiąc, to jest taka odwrotność haftu zupełnie ręcznego, w którym haftuje się na okrętkę. Tu z kolei igła chodzi w miejscu, napędzana nogami, a ręce poruszają tamborkiem z materiałem. Jak igła jest w górze, to wtedy musimy na odpowiednią odległość przesunąć materiał, a jak igła z powrotem opada, to my ją nakierowujemy, by trafiła w konkretne miejsce. Na tym polega trudność. Materiał powinien być usztywniony, bo wszystko musi mieć swój kształt i swoją formę. Ja sama rysuję wzory, więc to w mojej głowie powstaje kształt róży i wszystkich drobnych kwiatków. Bo musimy pamiętać, że róża łowicka nigdy nie występuje sama. Wiadomo, róże kwitną na całym świecie, ale właśnie w Łowiczu Księżanki umyślały sobie, że taki wzór będzie ładnie wyglądać i pasować do strojów regionalnych, pasków i pasiaków. Najbardziej im się podobała róża i haftowały ją nawet w takich kolorach, jak niebieski i fioletowy. Uznały, że tak będzie im pasować, więc takie kwiatki występowały i do tej pory są przez nas tradycyjnie haftowane. Jak już wspomniałam, róża nigdy nie występuje sama. Ona ma nie tylko pąki, ale też różnorodne kwiatki polne, przede wszystkim niezapominajki, dzwoneczki, ostróżki i różne inne kwiatki, jakie się w głowie hafciarki umyślą. Może niekoniecznie znajdzie się je teraz łatwo na polu, bo teraz trudno o polne kwiatki w naturze, ale kiedyś one kwitły częściej.

Zbliżenie na nogi kobiety, ubranej w buty i kostium ludowy, łowicki. Stopy trzyma na stopce starej maszyny do szyciaZbliżenie na dłonie kobiety, ubranej w koszulę z haftem łowickim. Dłonie trzyma na materiale pod starą maszyną do szyciaZbliżenie na starą maszynę do szycia, która pod igłą ma położony czarny materiał częściowo wyhaftowany we wzór kwiatów łowickich
1 /

I tak, jak wskazuje nazwa haftu – haft płaski cieniowany – nie mamy tutaj do czynienia z żadnym podkładem pod nicią w formie na przykład kawałków innego materiału albo haftu przed igłą, która uwypukli ten haft?

 

Tak, to jest zupełnie inny rodzaj haftu. W naszym regionie te wszystkie róże łowickie to optyczna wypukłość. Ja kultywuję te tradycje i pod tym względem nie wymyślam nic nowego. Aczkolwiek to jest też rodzaj haftu artystycznego i każda hafciarka zawsze wkłada własną inwencję twórczą w wykonywaną pracę. Można odrysować sobie identyczny kwiatek i każda wyhaftuje go inaczej, po swojemu. A nawet jak wymyśla coś nowego, to wszystko mieści się w kanonach naszej tradycji regionalnej i nie wybiega poza region. Natomiast wszystko jest robione po swojemu. Tak, jak każdy artysta namaluje obraz po swojemu, tak każda hafciarka wykona kwiat po swojemu.

Czytałam, że dawniej, nawet jeżeli wzory były dostępne i można było je kupić w sklepach, to Łowiczanki nigdy nie kopiowały takiego wzoru jeden do jednego, tylko zawsze wkładały w to własną inwencję twórczą. Mogły się inspirować, ale nigdy w stu procentach nie kopiowały wzoru.

 

I tak jest do tej pory. Ja bardzo się inspiruję dawnymi haftami. Owszem, nie raz wymyślam coś po swojemu, ale bardzo mi się podobają hafty z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Inspiruję się tymi wzorami, ale ja ich nie kopiuję. Wystarczy, że spojrzę na jakiś wzór i haftując później swój motyw, jestem nim zainspirowana, ale zawsze go zrobię po swojemu, taka jest różnica. Haft w kwiatki jest jak charakter pisma. Litery polskie są wszystkie jednakowe, a każdy z nas napisze je inaczej. Tak samo i w hafcie, czy w wycinance łowickiej, poznajemy charakter danego autora. Ja poznaję po wycinance konkretnie osobę, która to robiła, mimo, że na pierwszy rzut oka wydają się jednakowe.

Ile odcieni muliny wykorzystuje się do wyhaftowania płatków róży?

 

Do wyhaftowania róży musi być minimum trzy kolory czerwonego, załóżmy, jeśli róże mają być czerwone. A maximum to w zależności od tego, ile kto chce. Wiadomo, że jak jest róża, taka jak tutaj, to nie ma sensu dawać dziesięciu kolorów, ale jeśli jest róża taka, jaką haftuję do „Mazowsza”, to na jednej róży może być od sześciu do dziesięciu odcieni tego samego koloru. Nakłada się coraz ciemniejsze odcienie, żeby uzyskać efekt wypukłości. Jak patrzymy na różę łososiową, po łowicku nazywaną karmelkową, to tam jest właśnie osiem czy dziewięć kolorów w tej róży. Może tak na pierwszy rzut oka trochę tego nie widać, ale chodzi o to, żeby ten efekt uzyskać. W takich małych różyczkach muszą być minimum trzy odcienie: jeden na najjaśniejsze wałeczki, drugi na podstawę i trzeci, żeby wycieniować od środka. Ale na ogół musi być więcej.

A czym różnią się hafty i kostiumy łowickie wykonywane dla zespołu „Mazowsze” od tych tradycyjnych? Domyślam się, że jedną z tych różnic jest waga kostiumu i kostiumy mazowszańskie są lżejsze od tych, które dawniej były noszone.

 

Po pierwsze są trochę lżejsze. One muszą być lżejsze, bo kiedyś chodzono do kościoła i od wielkiego dzwonu w takich ciężkich strojach. Każda fałda była w nich sztywna. Nie dość, że ona była tkana na osnowie lnianej i usztywnianej, przędza kolorowa była już utkana, tak jakby na drutach, więc tkanina była sztywna. Poza tym jeszcze trzymały ją tak zwane tradycyjnie „wiechcie” czyli zasłony, takie rurki obijane gazetami. Wypychano je nimi, żeby nie straciły tej formy. Czasami się gniotły. Zakładano je zawsze na większe święta, „od wielkiego dzwonu” czyli do kościoła i to jeszcze, broń Boże, nie wsiadało się w nich do samochodu, tylko szło pieszo albo jechało na rowerze damce. A żeby się nie pogniotły w kościele, nie było siadania w ławce, tylko trzeba było stać. I wtedy w takim stroju można było się prezentować i to był strój jak najbardziej tradycyjny. W przypadku „Mazowsza” czy innych zespołów, nie jest to możliwe, żeby taki strój nosić, bo tutaj się tańczy i to jeszcze widzimy, jak „Mazowsze” tańczy. Tutaj nie ma innej możliwości, te stroje muszą być takie bardziej miękkie, do tańca. Strój, który mam jeszcze po swoich przodkach, taki naprawdę od wielkiego dzwonu, waży około 20 kg, więc to jest taka waga, z którą nie każda dziewczyna mogła sobie poradzić. A bywają i cięższe stroje, które są jeszcze specjalnie usztywniane tekturą i haftowane koralikami, co jeszcze dodaje ciężaru. I w zależności od ilości haftów, ta waga wzrasta, więc w takim stroju to tylko do procesji Bożego Ciała.

Wspomniała też Pani, że każda Łowiczanka powinna mieć w swojej szafie pięć kompletów strojów.

 

Każda szanująca się gospodyni czy panna na wydaniu, czy już mężatka, jako gospodyni, czyli ta, która ma już z mężem gospodarstwo na siebie zapisane, to była już bardzo ważna, że tak powiem, matrona, w zależności od tego, na ilu morgach ziemi była i na ile mógł sobie pozwolić ojciec czy mąż, to tyle miała. Ale na ilu morgach by nie była, musiała mieć pięć zestawów strojów. One mogły być biedne, skromne, ale kobieta musiała mieć je oddzielne na każdą okazję. Normalnie w Księstwie Łowickim kobieta miała oddzielny strój taki do roboty, czy na co dzień. Inny, gdy jechała na jarmark do miasta, na zakupy. Po prostu, gdy szła pomiędzy ludzi, już musiała mieć inny strój, żeby w miarę wyglądać. Kolejny, „od kościoła”, czyli na zwykłą niedzielę. I oddzielny strój, jak to się u nas mówi, „od wielkiego dzwonu” czyli na takie okazje, jak Wielkanoc, Boże Ciało i odpust w danej miejscowości. To były specjalne uroczystości, a kiecka była ciężka i bardzo ładna. A najpiękniejszym strojem, jaki miała dziewczyna, była oczywiście ślubna sukienka. Ona albo później w niej chodziła, albo nie chodziła, trzymała dla swojej córki, różnie bywało. Ten strój był bardzo drogi, i do wykonania, i do utkania, i do utrzymania, bo trzeba było też dbać o taki strój. To była wełna, więc taki strój był też bardzo łakomym kąskiem dla wielu stworzeń. Trzeba było odpowiednio dbać o stroje, żeby one z pokolenia na pokolenie były przekazywane. A jak któraś była na dobrych ziemiach, to mogła sobie pozwolić nawet na 2-3 komplety z każdego zestawu. Wszystko było widać – od korali, chustki czy koszuli, jak była zrobiona, od ilości pracy – jaki ona ma status społeczny.

Zbliżenie na czarny materiał podłożony pod starą maszynę do szycia, która haftuje na tym materiale wzór łowickich kwiatówZbliżenie na kolorowy haft łowickiej różyZbliżenie na kolorowy haft łowicki
1 /

A jak zmienia się obecnie moda, jeśli chodzi o pasiaki i o hafty?

 

Zmieniło się na pewno pod względem zdobienia. Na strojach łowickich przyszywamy tak zwaną gipiurę - to się kiedyś robiło samemu. Cekiny przyszywane są na taśmie i to też się ręcznie robi. Ale można kupić już gotowe taśmy, robione nie ręcznie, a fabrycznie. Wychodzi to taniej, więc to się zmienia. Mało tego, już nie haftuje się koralikami, ponieważ haftowanie koralikami dłużej trwało. Jeśli ktoś chce tańszy strój, to są różne opcje. Ale powiedziałabym, że przeważnie poszło w kierunku ubogacenia niż skromności. Kiedyś kwiatki były mniejsze, skromniejsze.

Kto zamawia u Pani hafty? Czy są to osoby z regionu, z całej Polski czy także z zagranicy? Czy prowadzi Pani sklep internetowy? Jak to wygląda?

 

Sklepu internetowego nie prowadzę, bo nie mam na to czasu, ponieważ ja muszę być sama zaopatrzeniowcem, sprzątaczką, sama wyhaftować i sama pomyśleć, kto ode mnie to kupi albo zamówi i później muszę sprostać zamówieniom. Dzięki Bogu, mam na tyle pracy, że nie muszę szukać klientów. Podobno sklep internetowy to bardzo dobry interes, natomiast ja musiałabym mieć naszyte na kupce, żeby w Internecie pokazywać. Jeśli ja mam na stronie internetowej rzeczy, które już dawno sprzedałam, tylko mogę zrobić takie same, no ale nie będą identyczne i nie będą na już, no to nie ma sensu ludziom głowy zawracać. Więc z prostego powodu nie mam… Uważam, że jak pokazuję coś, czego nie mam, no to jest to niepoważne. A najczęściej bywa, że jak ktoś by chciał coś ode mnie takiego identycznego, to ja w tym czasie nie jestem w stanie tego zrobić, bo mam zobowiązania według innych klientów. Więc chociażby z tego powodu tego sklepu internetowego nie prowadzę. Natomiast wiem, że moi znajomi takie sklepy mają i chwalą, że im się to może finansowo opłacić. Wszystkie moje prace mam z polecenia i to jest uważam dla mnie najwyższą formą reklamy, także cieszę się bardzo. Są klienci, którzy są z Internetu, bo mam stronę internetową, natomiast najczęściej to jest właśnie z polecenia. Jeżdżę także na różnego rodzaju kiermasze, tak jak tutaj w „Mazowszu”, między innymi, przed Bożym Narodzeniem i przed Wielkanocą są kiermasze, więc i ja na takie jeżdżę. Czy też na Festiwal Kapel i Śpiewaków Ludowych. To jest taki nasz bardzo prestiżowy festiwal, gdzie twórcy ludowi mogą też się przedstawiać. Na ten festiwal zapraszani są autentyczni twórcy ludowi, bo takie jest nasze Stowarzyszenie Twórców Ludowych. „Autentyczny” znaczy ten, który się nauczył od matki, babki, sąsiadki czy sam. Musi to być talent samorodny, niewykształcony w żadnych liceach plastycznych czy ASP, taki ludowy, wyniesiony ze swojego środowiska. Czyli na przykład ja – mieszkanka Łowicza czy Księstwa Łowickiego – nie mogę robić krakowskich rzeczy. Mogę je robić na zamówienie swoich klientów, ale jeśli chodzi o takie wystawienie podczas festiwalu w Kazimierzu, no to wystawiam rzeczy stricte ze swojego regionu.

To ja chciałam Pani pogratulować tej działalności i tego, że Pani zmieniła swoją ścieżkę zawodową, nakierowując ją bardziej w stronę pielęgnowania tradycji, ludowości. Każda taka sytuacja, kiedy pokoleniowo przekazuje się bogatą, cenną wiedzę na dany temat, to jest piękna historia i niech ona trwa w Pani rodzinie jak najdłużej. Bardzo dziękuję!

Bardzo dziękuję. Dodam, że nie tylko lubię to, co robię, z tego powodu, że to się ludziom podoba i że współpracuję z takimi instytucjami, jak „Mazowsze”… Ośmielę się powiedzieć, że ja to po prostu kocham i z wiekiem ta miłość wzrasta.
Rozmawiały:
Katarzyna Skiba i Karina Przybysławska – przewodniczki w Centrum Folkloru Polskiego "Karolin"

Anna Staniszewska – hafciarka łowicka, bardzo aktywna w swoim środowisku, organizuje wiele przedsięwzięć mających na celu ocalenie tradycji ludowej regionu. Od 1989 roku należy do Stowarzyszenia Twórców Ludowych. Obecnie pełni funkcję sekretarza Zarządu Głównego STL. Opiekuje się twórcami w Kole Łowickim STL służąc im radą i pomocą.